Chcę komuś pomóc
Potrzebuję pomocy
Strefa wiedzy
autorMaciej Kaleciński
Stowarzyszenie Umarłych Poetów – recenzja
Stowarzyszenie Umarłych Poetów (ang. Dead Poets Society), reż. Peter Weir, USA 1989, 126 min.

Stowarzyszenie Umarłych Poetów to jeden z najbardziej kultowych filmów w historii kina. Nakręcony w 1989 roku obraz Petera Weira jest ikoną dla każdego kolejnego pokolenia, wzrastającego w blasku jego charyzmatycznego głównego bohatera – swojego rodzaju symbolu całej produkcji – profesora Johna Keatinga (w tej roli Robin Williams).
Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że film stał się kanoniczny dla niektórych grup, szczególnie osób skupionych wokół systemu edukacji i nauk humanistycznych, niejako determinując zarówno sposób prowadzenia samej lekcji, jak i podejście pedagoga do zajęć. O wielkości filmu Weira niech świadczy fakt, jak wielkie emocje wzbudza w widzach, niezależnie od tego, czy są one pozytywne, czy negatywne. Dla mnie osobiście jest on jednym z najbardziej problematycznych tekstów kultury. Dostrzegam w nim może nie tyle problem kategorii estetycznej lub fabularnej, ile raczej społecznej, czy nawet politycznej (jeśli myśleć o szkole jako systemie kierowanym i zarządzanym przez konkretne osoby). Poruszam tu kwestie natury społecznej i politycznej, ponieważ obraz szkoły przedstawiony w filmie może wpływać na kształtowanie portretu jednostki w społeczeństwie.
Dzieło Weira jest z jednej strony piękną opowieścią o nieskrępowanych emocjach, o młodzieńczej fascynacji oraz przyjaźni. Opowiada tragiczną historię grupy młodych uczniów elitarnej amerykańskiej szkoły, przeplatając tradycje poetyckości okresu Sturm und Drang z hollywoodzkim przepychem, przede wszystkim jego kiczem przełomu lat 80. i 90. Z drugiej strony, film dotyka naszych najczulszych sentymentów poprzez ich gloryfikację, ale i wzbudzanie nadziei. Spełnia więc w jakimś sensie rolę programowego utworu romantycznego. Istotą mojego tekstu nie są rozważania nad ideą romantyzmu czy komentarz na jego temat. Powodem, dla którego zacząłem recenzję od takiego wstępu, jest bardzo silny związek romantyzmu z samobójstwem ukazanym w filmie.
W jednym z tekstów poświęconych Stowarzyszeniu Umarłych Poetów i opublikowanych na łamach „The Atlantic” Kevin Dettmar proponuje pewne krytyczne podejście do treści filmu, które towarzyszyło mi chyba za każdym razem, gdy się z nim mierzyłem. Film Weira jest bowiem antyintelektualny (anti-intellectual). I nie byłoby w tym nic złego. Kino nie jest medium, którego zadaniem jest przekazywanie treści wyłącznie intelektualnych. Osobiście nawet nie chciałbym postrzegać kina w tej określonej odgórnie roli. Jest ono w gruncie rzeczy przestrzenią stworzoną dla rozrywki. Sęk w tym, że antyintelektualny charakter filmu Weira może być nie tyle krzywdzący dla samych nauk humanistycznych, ile po prostu niebezpieczny dla zwykłego widza. Dlaczego? Myślą przewodnią filmu nie jest sama krytyka systemu edukacji, ale fundamentów związanych z podejściem do życia każdego z nas. A to wszystko zamknięte we wciąż (jakież to znamienne) cukierkowej aurze filmowego kiczu.
W czym/kim więc tkwi problem antyintelektualnego charakteru filmu? W moim odczuciu w postaci profesora Keatinga. Główny bohater jest tak samo niejasną, co niebezpieczną figurą. Nie chciałbym w tym miejscu toczyć drobiazgowych deliberacji na temat konserwatywnego systemu edukacji, jaki ukazał Weir. Skupiam się raczej na profesorze Keatingu, którego uważam za siłę napędową całej produkcji. On sam występuje w niej jako profesor, przedstawiciel opresyjnego systemu edukacji, w którym realizuje swoją misję zmiany obowiązującego porządku. Już na tym etapie jest postacią uwikłaną w intrygę, ponieważ pragnie wprowadzić reformę w układzie, którego sam jest częścią. Akceptuje więc przyjęte szkolne zasady (również te daleko wykraczają poza szkolną etykietę) i skrzętnie je wykorzystuje, bo jak inaczej nazwać notoryczne nadużywanie autorytetu profesorskiego wobec grupy chłopców zafascynowanych jego alternatywnymi sposobami nauki. Słowa carpe diem, które powtarza niczym mantrę, w jego ustach brzmią wręcz cyniczne. To, co proponuje swoim uczniom, czyli odrzucenie wszelkiego porządku, nieposkromioną wolność, wyrwanie się z opresji, staje się niedorzeczne, ale i niebezpieczne. Keating pobudza i utrzymuje uczniów w stanie permanentnego zagrożenia. Poprzez zarażanie ich fascynacją do literatury buduje przed ich oczami alternatywną wizję świata, niszczy fundamenty i zachęca do relatywizacji wartości. Staje wobec nich niczym poeta, prorok, duchowy przywódca, który wykracza daleko poza nauczycielskie kompetencje. Wszystko to obudowuje słowami klasyków poezji, tzw. the biggies, które – co tylko dopełnia portretu Keatinga – są przekształcane, wyrwane z kontekstu albo świadomie zmanipulowane! Profesor celowo odwołuje się do intelektu, by tenże krytykować. Uderza w bardzo czułe tony ludzkich odczuć wobec niechęci bycia kontrolowanym, chociaż sam doskonale sprawuje kontrolę nad całą grupą głównych bohaterów.
Obraz Weira maluje nam więc problematyczną figurę nie tyle pedagoga, ile poety – tutaj dodatkowo postaci skrajnie nieodpowiedzialnej. A przecież rola nauczyciela w systemie edukacji jest kluczowa, by sam system działał dobrze i umożliwiał kolejnym pokoleniom przygotowanie do dojrzałego/dorosłego życia. Dlatego nauczyciel jest nie tylko zawodem, ale również rolą społeczną, osobą zaufania publicznego. Nie bez przyczyny każdy zatrudniony nauczyciel powinien mieć przygotowanie pedagogiczne. Przyjmuje on na siebie, oprócz obowiązków intelektualnych, wielką odpowiedzialność adaptacyjną, socjalizacyjną za kolejne nauczane pokolenia. Możemy sobie wyobrazić, jak wyglądałby system oświaty, jeśli nauczyciele nie mieliby tych kompetencji. Przypominałoby to samochód jadący po autostradzie, którego silnik jest zdekompletowany. Nie trzeba być fanem motoryzacji, by domyślić się, że taka sytuacja rodzi wysokie prawdopodobieństwo wypadku, w którym najczęściej najbardziej pokrzywdzeni są pasażerowie. Pamiętajmy, że szkoła jest miejscem (a na pewno powinna być) realizacji profilaktyki zachowań samobójczych. A to wcale nie znaczy, że powinna reagować jedynie na kryzys ucznia, ale starać się nie dopuścić do niego. To właśnie dlatego nauczyciele winni uczęszczać na specjalne kursy pedagogiczne, a w każdej szkole pożądana jest obecność pedagoga, czy nawet psycholog. Uczeń nie jest w niej sam, a na pewno nie może poczuć się w niej samotnie. Zawsze powinien móc się do kogoś zwrócić i uzyskać pomoc. Jeżeli nauczyciel sam nie ma kompetencji do tego, by wesprzeć ucznia profesjonalnie, to na pewno może z nim porozmawiać i okazać zrozumienie. Taka rozmowa daje możliwość spojrzenia na sytuację z innej perspektywy. Z kolei sama szkoła jako instytucja powinna natomiast wskazać miejsce, w którym uczeń uzyska pomoc profesjonalisty. Cóż, właśnie dlatego Stowarzyszenie Umarłych Poetów maluje się jako bardzo niebezpieczny obraz. Ukazuje niewinny, poetycki świat kreowany przez charyzmatyczną postać. Świat, dodajmy, który nie uwzględnia uczniów w grupie ryzyka kryzysu samobójczego i psychicznego.
Na uwagę zasługuje legendarna, kultowa już ostatnia scena filmu ze słynnym „Oh Captain, my Captain”. Rozumiana jako wycinek filmowy jest pięknym obrazem jedności nauczyciela z uczniami, manifestem uwielbienia relacji, opartej na wielkim zaufaniu, autorytecie i wzajemnym szacunku. Jednak warto zastanowić się, jak można rozumieć tę scenę w obliczu samobójczej śmierci jednego z kolegów. Profesor Keating, wyrzucony ze szkoły z uwagi na brak zapobiegliwości, która doprowadziła do tragicznej śmierci jednego z uczniów, wychodzi z sali podczas zajęć. Lekcje w zastępstwie przeprowadza dyrektor placówki. Teatralny gest kilku najwierniejszych ideałom Keatinga uczniów przedstawiony jest w wymiarze opowiedzenia się po którejś ze stron. Romantyczny charakter samej sceny ukazuje również stosunek reżysera do opisywanych wydarzeń. Widzimy więc pochwałę postaci współodpowiedzialnej za nieudzielenie pomocy osobie w kryzysie, która dodatkowo zostaje moralnie rozgrzeszona za walkę w imię własnych wartości. Osobiście widzę tu duży konflikt pomiędzy poetyckim (w domyśle przyzwalającym na samobójstwo) a naukowym rozumieniem życia ludzkiego. Nie jest to najlepszy sposób na umocnienie w nas przekonania o szkole jako placówce opiekuńczej, a taką w istocie ona jest, a przynajmniej powinna być.
Trudno odmówić filmowi kunsztu, niepowtarzalnej aury oraz niewymuszonego subtelnego piękna, czyli cech typowych kinu Weira. Zwracam jednak uwagę, że sam obraz jest problematyczny. Zalecałbym chyba wręcz pewną ostrożność w jego beznamiętnym odbiorze. Nadzieja, którą – jak mi się wydaje – film wzbudza przede wszystkim w młodych ludziach, jest głęboka, ale nie do końca wiemy, wobec czego/kogo skierowana. Wobec zbliżenia ku duchowości? Wobec poetyckiej ciszy, do której często sprowadza się wymiar bezpośredniego kontaktu pomiędzy ludźmi? Wobec uwolnienia się od szkoły, która niejednokrotnie jawi się jako systemowy, obezwładniający nas oprawca? Może wobec wszystkiego jednocześnie i w tym tkwi właśnie odpowiedź. Reżyser, poprzez swój film, daje odbiorcy niesprecyzowaną nadzieję na coś, czego i on sam nie precyzuje. A przecież poruszamy się w bardzo delikatnej materii szkolnej, w której każdy ma swoje problemy i zmartwienia. Jednak obraz Weira, zamiast umacniać w nas przekonanie, że niezależnie od wszystkiego otrzymamy w szkole wsparcie, tę szkołę demonizuje. Co więcej, poprzez postać Keatinga niebezpiecznie rozdziela relacje między rodzicami ucznia a samym nauczycielem. Zauważmy, jak zachowuje się wspomniany profesor w konfrontacji z ojcem Neila Perry’ego (w tej roli Robert Sean Leonard). Ucieka. Utragicznia całą sytuację tylko po to, by pokazać, jak sam jest nierozumiany w świecie ludzi dorosłych. A rozmowa nauczyciela-pedagoga z rodzicem jest przecież kluczowa w obliczu konfliktu lub sytuacji kryzysowej w życiu ucznia. Keating natomiast sprawia wrażenie, jakby jego naczelną zasadą, również w kwestiach psychologicznych, była poezja. Nie stara się nawet zainicjować konfrontacji rodzica z uczniem. Nie daje swojemu podopiecznemu żadnego wsparcia, poza „napełnianiem” go „duchem poezji”.
Mickiewicz w Romantyczności pisał: „Czucie i wiara silniej mówi do mnie/Niż mędrca szkiełko i oko” i tymi – celowo przytoczonymi przeze mnie – poetyckimi słowami wskazał na coś naprawdę bardzo ważnego. Ludzie są skłonni do romantyzowania rzeczywistości. Szeroko rozumiana romantyczność jest sposobem podejścia do życia, w którym wszystkie fundamenty i granice stają się śmiesznymi, błahymi przeszkodami. Naukowe podejście do skomplikowanej rzeczywistość, które zakłada znacznie więcej niż jedynie duchowość człowieka, staje się w jednej sekundzie nic nieznaczącą paplaniną. I tak jak w literaturze niesie to ze sobą określony skutek, tak w życiu – szczególnie w rękach cynika – romantyczność potrafi przynieść straszne konsekwencje, często w postaci – jak w przypadku Stowarzyszenia Umarłych Poetów – kryzysu, próby oraz niestety śmierci samobójczej. O życiu należy umieć rozmawiać, a nie tylko mówić. W tym chyba kryje się największy problem obrazu Petera Weira.