
„Ukoić dziecko”
Sezon 2 Odcinek 4
Jak sama mówi na swej drodze doświadczyła kryzysu ciała, umysłu, emocji i duszy. Jest certyfikowaną ekspertkę EX-IN.
Witam wszystkich. Nazywam się Michał Stankiewicz. To jest już 2 sezon podcastu Przywróceni życiu. W tym sezonie rozmawiam z osobami, które przeżyły próbę samobójczą, ale również rozmawiam z osobami, które przeżyły kryzys zdrowia psychicznego na tle myśli rezygnacyjnych. Mam nadzieję, że ten podcast pomoże wielu osobom i uratuje komuś życie. Zapraszam.
M: Cześć Jolu.
J: Cześć Michał.
M: Gdybyś mogła parę słów powiedzieć to sobie?
J: Od ponad dwudziestu lat prowadzę własną działalność gospodarczą. Najpierw były to szkolenia z obszaru tak zwanego miękkiego, a ostatnie dziesięć lat zajmuję się wynajmem krótkoterminowym.
M: Też jesteś od niedawna ekspertką Ex In, ekspertką przez doświadczenie.
J: Tak. We wrześniu tego roku ukończyłam kurs przygotowujący mnie do tej nowej roli zawodowej, która jest jeszcze w Polsce bardzo mało rozpowszechniona. Natomiast no z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że całe życie przygotowywałam się do tej roli.
M: Postanowiłaś wziąć udział w rozmowie.
J: Przyznam, że dobę się zastanawiałam, czy wziąć udział w tej rozmowie, czy chcę do tego w ogóle wracać.
M: Rozumiem, że próbowałaś odebrać sobie życie. Czy możesz powiedzieć, kiedy to miało miejsce?
J: Pierwszy raz, gdy miałam chyba czternaście lat. Natomiast ta interwencja była na tyle szybka, że odbyło się wszystko w domu. Drugi raz, miałam wtedy niespełna dwadzieścia lat, dokładnie dziewiętnaście i pół. I to już wtedy stanęłam na granicy między życiem a śmiercią. Można powiedzieć, że tak zwany szczęśliwy traw, przypadek mnie uratował.
M: Jakie były powody?
J: Ja mam z perspektywy czasu i wielu doświadczeń i pracę ze sobą i inną perspektywę na to, co jest powodem. Bo to, co wtedy wydawało mi się powodem, dziś patrzę na to z tak wielkim dystansem, że może zabrzmi to źle, ale no aż wręcz banalnie. Okolicznością zewnętrzną, która mnie pchnęła do tego, było oszustwo i zdrada ze strony mojego narzeczonego, z którym planowaliśmy wspólne życie, a którą ja wyczułam, że coś takiego miało miejsce. Natomiast, tak jak powiedziałam, w tej chwili mam na to zupełnie inny punkt widzenia. I uważam, że okoliczności zewnętrzne są tylko takim tiggerem, bodźcem, które uwalniają w nas, otwierają. Może nie uwalniają, tylko otwierają w nas ranę z przeszłości, ranę, która nie została uleczona? Czyli na przykład dawno, dawno temu, kiedy byliśmy dzieckiem, na przykład wydarzyło się coś, co pamiętamy lub nie pamiętamy i na tamtym etapie życia jako ten mały organizm nie byliśmy sobie w stanie z wyzwaniem, problemem, traumą poradzić i ze pchnęliśmy to, powiedzmy, pod dywan, schowaliśmy pod łóżko. Niemniej jednak to coś nieuleczone w nas jest i później pojawiają się takie wydarzenia zewnętrzne, które budzą w nas tę nieleczoną ranę i uruchamiają procesy, które nagle zalewają nas, jakby powódź przyszła. Tych uczuć, tych emocji jest nagle tak dużo, że nie potrafimy rozsądnie myśleć, bo odzywają się uczucia nieukojonego dziecka.
M: Czyli rozumiem, że to, że chłopak Cię zdradził, narzeczony, uruchomiło właśnie, otworzyło ranę.
J: Tak. Otworzyło ranę, której ja na tamtym etapie nie byłam świadoma, ponieważ, no nie byłam jeszcze dojrzałą osobą. No i przede wszystkim ja w swoim życiu doświadczyłam amnezji, takiej dysocjacyjnej. Czyli to, co się zdarzało w moim życiu w dzieciństwie, poszło całkowicie w niepamięć i potrzebne były długie lata terapii, żebym stopniowo zaczęła odzyskiwać pamięć. Moja relacja z ojcem była bardzo skomplikowana i to wydarzenie z moim narzeczonym uruchomiło no nie przepracowane emocje, które pojawiały się w relacji z ojcem. Otworzyło po prostu ból, z którym ja nie byłam w stanie sobie poradzić, bo to po prostu był wielki ból, wielkie cierpienie. I w takiej chwili mamy wrażenie, ja miałam wrażenie, że on się nigdy nie skończy, że będzie trwał i będę z nim żyła do końca życia. Takie miałam wtedy wrażenie. Takie miałam wtedy myśli. I uznałam, że jeżeli tak wygląda miłość, ona nie jest idealna, to nie ma miejsca dla mnie na tym świecie. Miałam bardzo idealistyczne podejście, niedojrzałe. No ale tak było wtedy.
M: A czy przy drugiej próbie odebrania sobie życia, czy pamiętasz, czy szukałaś pomocy?
J: Nie, zupełnie nie. Można powiedzieć, że to była żywiołowa, impulsywna decyzja. A czy może to trwało, przygotowywałam się przez dobę może do tego. Przygotowywałam sobie scenariusz, jak ja to zrobię. To podlegało całkowitemu milczeniu. Ja nikomu się nie zwierzyłam. Byłam z tym sama, po prostu byłam z tym sama.
M: Czyli wtedy, kiedy dowiedziałaś się o zdradzie Twojego narzeczonego, natychmiast podjęłaś decyzję?
J: Niemalże tak.
M: Bardzo żywiołowe i impulsywne.
J: Dla mnie świat się jakby wtedy zawalił i nie chciałam w takim świecie żyć. To nagle jest takie poczucie zalania takimi emocjami, że przestaje się myśleć. Chce się tylko uciec od tego bólu. Trudno jest go wytrzymać, trudno jest go znieść. Chyba najgorsze w takich chwilach jest to, że myślałam, to już powiedziałam, ale powtórzę, że to tak już będzie. Po prostu w takich chwilach przydałby się ktoś obok, kto by powiedział, że ten ból po prostu mija. Ulotni się. W takich chwilach mnie zabrakło kogoś, kto po prostu posiedział by ze mną może za rękę, być może w milczeniu, ale żeby był obok, albo żeby pomógł nazwać to uczucia, która się we mnie skumulowały. A których ja na tamten moment w życiu kompletnie nie ogarniałam, nie potrafiłam ponazywać. A przecież to było poczucie odrzucenia i poczucie, że jestem gorsza i złość, gniew. Mówię tu już o drugiej próbie.
Poczucie zdrady, ja tylko wiedziałam, że boli i że miłość nie jest idealna i nie chce się na to godzić.
Bo no taka byłam jak zebra, mój punkt widzenia na świat na życie był taki spolaryzowany.
M: Czyli rozumiem, że nikogo nie było wtedy blisko.
J: Znaczy, byli rodzice, był brat. W pierwszym przypadku mogę powiedzieć, że uratował mnie najpierw starszy brat. W drugim przypadku młodszy brat. Ale oni mieli swoje problemy. A u mnie w domu panował tak zwany zimny chów, więc ja w ogóle nie znałam czegoś takiego, że ktoś siądzie obok mnie weźmie za rękę i pobędzie z moimi uczuciami. To mi było nieznane? Więc sama z nimi też nie umiałam być.
M: Nawet nie wiedziałaś, że możesz poprosić albo właśnie pobyć z kimś z rodziny.
J: Nie przyszło mi to do głowy jakoś.
M: Czyli rozumiem, że nie szukałaś pomocy.
J: Nie. W tamtym czasie to nie było też popularne. Psycholog, psychoterapeuta, nam, w moim domu to już było zupełnie obce. Więc ja nawet, nawet nie przyszło mi to chyba do głowy.
J: Powiem, że z perspektywy czasu jestem wdzięczna braciom, choć starszy już nie żyje, że uratowali mi życie.
M: A dlaczego jesteś wdzięczna?
J: Dlatego, że uważam, że warto żyć. Jeśli przyszłam na ten świat, to przyszłam po coś. I może podwórko, na którym mam zadziałać, jest bardzo małe. Ale wierzę w to, że każdy z nas, ja, przyszłam tu z jakimś sensem i że każde istnienie, moje życie, ma sens. I wiem, że po bólu, przekraczamy ten próg i przychodzą chwile piękne, kiedy po prostu chce się żyć. Potem może przyjść kolejny ból, ale on znowu minie. Po prostu na cierpieniu nie kończy się życie, są kolejne drogi. Ja wtedy o tym nie myślałam, że za cierpieniem jest kolejna droga. I myślę też, że takie wydarzenie, choć w moim przypadku jeszcze nie było, ale myślę, że może być zaczątkiem takiego procesu poznawania siebie, który może być naprawdę fascynującą przygodą. No bo to jest po prostu pasjonujące poznawanie własnych zasobów potencjału własnych emocji. W moim przypadku cierpienie okazało się drogą wzrastania, tak jakbym wchodziła po drabinie. I moja drabina jest wysoka. I były momenty, kiedy tak bolało, że żałowałam, że zaczęłam. Natomiast następowały też takie dni, kiedy ja z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że było warto. Takie momenty wewnętrznego spokoju, który dla mnie staje się jak narkotyk. Takie dni, tygodnie, miesiące mogą być. Kiedy po prostu życie sobie płynie spokojnie i w tym spokoju jest spokojna radość.
Mnie to, przyznam, bardzo dużo czasu zajęło, żeby zaakceptować tak naprawdę to, co jest tak pięknie opisane w Dezyderadzie. Tak, że świat jest również pełen oszustów, a nie tylko piękny i przyzwoity. Natomiast dziś sobie myślę, że jest to, że jest to nasza dojrzałość, kiedy w końcu zaakceptujemy ten świat taki, jaki jest i obrazem naszej dojrzałości będzie reakcja na to, co się dzieje wtedy, kiedy w obliczu przeróżnych wydarzeń, różnych tak zwanych ciosów od życia, będziemy umieli podejść do tego ze spokojem. Wiem, że to brzmi po mistrzowsku, ale jest to przynajmniej cel, do którego wiemy, że warto zmierzać. Przynajmniej ja tak uważam. Bo mam w swoim środowisku bardzo nieliczne osoby, które no w taki sposób potrafią reagować i no jakby mam też wzór, inspiracje, że tak można. Wiadomo, że każdy ma inną drogę i z różnych pułapów startujemy w życiu. Jednemu to przyjdzie łatwiej. No mnie to przychodziło trudno i przez wyboistą drogę. Natomiast jest też satysfakcja, kiedy myśli się o tym, z jakiego pułapu się wyszło, przez co się przeszło i w jakim momencie jest się dzisiaj.
M: Co mogłoby i pomóc przy tych dwóch próbach?
J: Po prostu bycie obok kogoś, kto rozumie, słucha, albo siedzi obok ciebie w milczeniu. Siedziałby obok mnie w milczeniu, po prostu był ze mną. W moim życiu jest dużo takiego osamotnienia. W moim życiu wewnętrznym. Jakby od dziecka taka osamotniona się czułam. I w tamtych momentach czułam się również bardzo osamotniona, więc po prostu tak zwana dobra dusza, której byłabym w stanie zaufać, żeby chociaż ze mną posiedziała obok. A potem może pomogła uwolnić te różne uczucia, które we mnie były, wypłakać się po ludzku, wyszlochać, jak to dziewczyna oszukana i zdradzona. Nie wiem, można powiedzieć, że zabrakło mądrej osoby, która by mnie jakoś w tym momencie poprowadziła za rękę, chociaż dzień albo dwa. Dziś jest o wiele szersze spektrum możliwości. I to wszystko jest rozpowszechnione. Kiedyś tak nie było jak terapia, jak interwencja kryzysowa. Więc myślę, że warto z tego korzystać, bo to naprawdę może ratować i prowadzić ku dobremu.
M: Co byś powiedziała osobom, które mierzą się z myślami samobójczymi.
J: Przede wszystkim powiedziałabym: chciałabym tobie, jeśli tego teraz może słuchasz i masz takie myśli, powiedzieć, że rozumiem, że jesteś w strasznym bólu i cierpieniu i to jest tak wielkie, że masz poczucie, że cię przerasta i że tego nie uniesiesz ani chwili dłużej. Natomiast dzisiaj chcę ci powiedzieć, że to mija. Po prostu jest dalsza droga. Te uczucia, które tak strasznie teraz bolą, przechodzą. I po nich jest droga. To jest takie ważne, żeby pamiętać, że po nich jest dalsza droga i my nie wiemy, jaka ona będzie. Może być wspaniała, piękna, wartościowa, godna. Więc jeśli jesteś w jakimś strasznym cierpieniu, daj sobie na to pozwolenie, żeby w nim być. Utul to swoje cierpienie. Przytul, jak małe dziecko do serca. I ono jak małe dziecko za chwilę się uspokoi. I być może już niedługo nabierzesz ochoty do nowego dnia, który będzie jaśniejszy, pełniejszy, radośniejszy. Bo w życiu każdego pojawiają się takie dni, kiedy nie chce się żyć. Ale nie warto iść za tą myślą. Ja tak uważam. Warto przeczekać, być z tym, spotkać się z tym bólem. I wierzyć, że może przyjść jutro piękniejsze od wszystkich dotychczasowych widzianych.
M: Czy to powiedziałabyś sobie młodszej i wtedy?
J: Myślę, że mogłoby mnie to… taka nadzieja wyciągająca z beznadziei, mogłaby mi bardzo pomóc. Bardzo by mi mogła pomóc nadzieja wtedy. Ktoś, bo nie umiałam sama sobie tego dać wtedy, więc wtedy ktoś obok, gdyby dał mi nadzieję, to byłoby szalenie dla mnie ważne.
M: Cztery lata byłaś w depresji? Co wtedy, kiedy te lepsze dni nie przychodzą po tygodniu, po miesiącu, mija już pół roku i dalej jest źle?
J: Najpierw chciałabym powiedzieć, że moje osobiste doświadczenie z przewlekłą depresją jest takie, że ona niestety była przez psychiatrów w tamtym okresie źle leczona i nieskutecznie. Dlatego, że u mnie stan się tylko pogarszał. Dziś jest inna generacja leków. Ponadto, w tamtym okresie mnie nikt nie wskazał drogi terapeutycznej. I co się zadziało? Po czterech latach zmieniania różnych leków i elektrowstrząsów miałam tak bardzo złe wyniki krwi, że nagle jeden profesor powiedział, że mam z mety odstawić wszystkie leki. I co się wtedy zadziało? Znowu można powiedzieć tak zwany szczęśliwy traw, choć ja nie wierzę w przypadkowość, tak się mówi kolokwialnie. Koleżanka mi powiedziała: „Jola, może ty byś poszła na terapię do psychologa.” I to było spektakularne, ponieważ to było moje pierwsza spotkanie z psychologiem. Trzy miesiące pracy, po godzinie, raz w tygodniu, czyli w sumie dwanaście spotkań. Ja wyszłam z depresji. Mało tego, ja przez kilkanaście lat chorowałam na bulimię naprzemiennie ze stanami anorektycznymi. Po prostu jak ręką odjął. To jest aż niewiarygodne. Znaczy to, co mnie trzymało przy życiu to były dwie motywacje. Jedna to była nadzieja, że ja jeszcze zrealizuje swoje marzenie, marzenia. A druga to była taka motywacja, powiedzmy negatywna: chęć ucieczki od cierpienia. Która suma sumarum stawała się motywacją pozytywną, bo mnie napędzała do tego, żeby jednak żyć i żeby szukać pomocy dla siebie.
M: Jeżeli stan depresyjny jest długi, nie widać nadziei na zmiany. Bo powiedziałaś o tym, że trzymała Cię nadzieja. To czerpiąc wiedzę z Twojego doświadczenia, może w pewnym momencie przyjść zupełnie nieoczekiwana, odpowiednia pomoc.
J: Tak, że coś nagle zaskoczy, że tyle nie wiem, dni, tygodni, miesięcy, lat jesteśmy w ciągłej turbulencji, borykamy się ze swoim bólem, nie wiem, nieudanym życiem. I nagle jest to coś. Ja mówię o nadziei wbrew nadziei tak, którą no można głębiej pociągnąć, że to jest po prostu wiara, że każde ludzkie istnienie ma sens i żeby nie przestawać nadawać sensu naszemu życiu, naszemu istnieniu. Poszukiwać. Może czasami godzić się, że nie umiem znaleźć, ale na pewno ma sens, skoro tu jesteśmy.
Mam poczucie, że zbliżamy się do końca naszej rozmowy. I chciałabym na koniec jeszcze raz tak zaakcentować mocno coś, co było dla mnie przełomowym wglądem. Że każde istnienie, każda egzystencja, każde życie ma sens, ma znaczenie. Dziś uważam, że warto tym swoim życiem się zaopiekować i eksplorować je i obserwować, jak z kiełkującej rośliny wyrasta piękny kwiat, wielkie drzewo. I patrzeć na nie z ciekawością i miłością. To życie ma sens. Każdy mój krok ma sens, kiedy przechodzę je ze świadomością. Każdy krok ma sens, kiedy idę z uważnością wobec samego siebie, swoich uczuć, innych ludzi. Po prostu wierząc, że to ma sens.
M: Bardzo dziękuję Ci za rozmowę.
J: Bardzo Tobie dziękuję za rozmowę i serdecznie wszystkich pozdrawiam, którzy będą tego słuchali.
M: To była kolejna rozmowa. Ja zapraszam was na stronę Życie warte jest rozmowy. Znajdziecie tam wiele innych, ciekawych materiałów. Rozmowy z ekspertami, wywiady, porady. A także pozostałe odcinki podcastu Przywróceni życiu. Serdecznie was zapraszam i do usłyszenia.